Lubicie, słuchacie? Czy może trochę za głośne?
Ja lubię, niektóre rzeczy wielbię, wracam często, ostatnio jakby częściej.
Oczywiście to acquired taste, ale zdobyty dosyć wcześnie, bo w czasach nastoletnich.
Najpierw był w ramach efekt ubocznego rywalizacji z kumplem w stylu "posłuchaj, tego już NA PEWNO nie wytrzymasz", potem w tym zalewie wrzasku (międzygatunkowego, bo słuchaliśmy też gridn/crust/black) zaczęły przebijać się rzeczy bardziej przemawiające od innych.
A potem - a raczej w międzyczasie - kwitła scena. Death wypuścił już Leprosy i przymierzał się do Spiritual, Morbid Angel ogólnie pozamiatał (Altars of Madness), Scott Burns odpalił Morrisound, Szwecja darowała sobie thrash i od razu przeskoczyła w death, wywierając przy okazji dość niespodziewany wpływ na polską scenę komiksową (później wprawdzie, ale liczy się fakt ).
No działo się, Pestilence leciało w MTV, Morbid Angel też.
A potem przyszedł grandż.
Ale ponieważ death metal chyba nigdy tak naprawdę nie wyszedł z podziemia, więc grandż mu niewiele zrobił. Coś jak blues, wszyscy grają w kółko to samo i jest fajnie, a pani to się nie zna proszę pani.
A potem znowu Szwecja i stanowczy zwrot w kierunku melodii. Dla mnie trochę za bardzo, ale nie powiem - lubię In flames
Ale najbardziej lubię te wczesne rzeczy i granie w tamtych klimatach. I raczej już bez blastów, blasty odbierają groove, a ja po latach przejrzałem na oczy i już wiem, że starczy chędożyć raz a dobrze niż 1000 razy obok.
Ten post powstał pod wpływem impulsu. Impuls został wygenerowany przez:
tudzież:
Nie wiem czy jest niderlandzka szkoła death metalu, ale jakby była to by była w czołówce.
Cheers.